przygody-sindbada-zeglarza 1, e-book
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na
stronie
.
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
BOLESŁAW LEŚMIAN
Przygody Sindbada żeglarza
Nazywam się Sindbad. Mieszkam stale w Bagdadzie¹. Rodzice moi, umierając, zosta-
Rodzina, Dziedzictwo
wili mi w spadku tysiąc worów złota, tysiąc beczek srebra, sto pałaców, sto ogrodów
i jeden trzonowy ząb mego pradziadka, który ojciec mój przechowywał w hebanowej²
szkatułce, jako pamiątkę i osobliwość. Pradziadek mój przez całe życie chorował na
ból zębów i co pewien czas inny ząb musiał wyrywać, tak że w końcu jeden mu tylko
ząb trzonowy pozostał. Umierając, kazał sobie wyrwać i ten ostatni ząb trzonowy,
który przeszedł w spadku od mego dziada do mego ojca, a od ojca — do mnie. Był
to zwyczajny, zepsuty i sczerniały ząb. Jestem pewien, że na świecie znaleźć można
bardzo wiele tak samo zepsutych i sczerniałych zębów, lecz nie każdy z nich trafia
do hebanowej szkatułki, aby stanowić pamiątkę i osobliwość. Ten — trafił. Nieraz,
przyglądając mu się z ciekawością i szacunkiem, wyobrażałem sobie, jak ten ząb bolał
niegdyś mego pradziada!
Po śmierci rodziców, zamieszkałem w pałacu wraz z jedynym moim wujem Ta-
rabukiem. Wuj Tarabuk był poetą. Co dzień niemal układał wiersze i odczytywał je
Poeta
potem tak głośno, że dostawał bólu gardła i musiał je starannie przepłukiwać le-
karstwem, które pilnie ukrywał przed okiem ludzkim, zachowując ścisłą tajemnicę.
Twierdził przy tym, że gardło go wcale nie boli i że nie ma przecież potrzeby płukania
gardła lekarstwem.
Wuj Tarabuk kochał poezję, lecz nienawidził gramatyki. Pisał z błędami i za-
zwyczaj na jedno słowo dwa do trzech błędów popełniał. Wstydził się wszakże swej
błędnej pisowni i twierdził, że popełnia błędy umyślnie, ażeby potem mieć sposob-
ność i przyjemność poprawiania swych utworów. Nie zauważyłem jednak, ażeby wuj
Tarabuk raz napisany wiersz kiedykolwiek poprawiał.
Wuj Tarabuk miał stolik składany, srebrny kałamarz i złote pióro. Z tymi przy-
borami chodził na brzeg morza, siadał nad brzegiem i, wsłuchany w szumy morskie,
pisał swe wiersze.
Pewnego razu o poranku poszedł na brzeg morza. Ustawił stolik składany, umo-
czył złote pióro w srebrnym kałamarzu i zaczął pisać jakiś wiersz na różowym papierze.
Pisał i pisał, skrobał i skrobał, pocił się i pocił, sapał i sapał, aż wreszcie, po
Poezja, Prawda
nieludzkich trudach i mękach, ułożył wiersz następujący:
Morze — to nie rzeka, a ptak to — nie krowa!
Szczęśliwy, kto kocha rymowane słowa!
Rymuj mi się, rymuj, drogi mój wierszyku!
Stój w miejscu cierpliwie, składany stoliku!
¹
agdad
— dziś: stolica Iraku.
²
eban
— rodzaj czarnego lub ciemno zabarwionego, cennego drewna.
Stoi stolik, stoi, zachwiewa się nieco,
Za stolikiem — morze, za morzem — Bóg wie co!
Napisawszy ten wiersz, wuj Tarabuk odczytał go głośno i zawołał:
— Piękny wiersz! Jaki prawdziwy początek! Morze to nie rzeka, a ptak to —
nie krowa. Któż zaprzeczy prawdzie tych słów! I jaki trafny koniec! Za stolikiem —
morze, za morzem — Bóg wie co. Rzeczywiście, za morzem widać mgłę, a w tej
mgle dal nieznaną. Jeden Bóg wie, co się w tej dali kryje? Dlatego też napisałem: za
morzem — Bóg wie co.
Wuj Tarabuk zatarł ręce z zadowolenia i wyciągnął z kieszeni butelkę z tajem-
niczym lekarstwem, ażeby przepłukać gardło, nadwerężone głośnym odczytaniem
świeżo napisanego wiersza. Trudno uwierzyć, ile błędów gramatycznych zdążył po-
pełnić wuj Tarabuk w tak krótkim wierszyku! Zamiast „rzeka”, pisał „żega”, zamiast
„ptak”, pisał „bdag”. Nie chcę wszystkich błędów wyliczać, aby nie ośmieszać swego
wuja, którego kocham i poważam. Zresztą sam wuj Tarabuk czuł, że pisze błędnie.
Sen, Poeta, Poezja,
Morze
A chociaż nie mógł swych własnych błędów zauważyć, wszakże, powtórnie wiersz
przeglądając, zaczął każde słowo o błąd podejrzewać. Szereg tych nieustannych po-
dejrzeń tak go zmęczył, że wreszcie, poprawiwszy „bdaga” na „bdacha”, zasnął snem
nagłym, smacznym i pokrzepiającym. Spał, kiwając się bezwolnie nad składanym
stolikiem i co chwila pochrapując, bo wuj Tarabuk chrapać lubił i umiał.
Chmury zgromadziły się na niebie, morze rozbłysło srebrnymi wstęgami rozszu-
miałych pian, zerwała się burza.
Wuj Tarabuk spał.
Wicher uderzył w stolik składany, porwał srebrny kałamarz i złote pióro i wrzucił
je do morza.
Wuj Tarabuk spał.
Utonęło złote pióro i srebrny kałamarz. Po raz pierwszy obydwa te przedmioty
znalazły się na dnie morskim wśród dziwacznych ryb i potworów. Wicher powtórnie
uderzył w stolik składany i zwiał wszystkie papiery do morza. Były to — niestety!
— wszystkie wiersze wuja Tarabuka, które napisał od lat dziecinnych aż do chwili
ostatniej. Wiersze zakołysały się na wzburzonych falach i zaczęły moknąć. Mokły,
mokły, aż przemokły i, ociężałe od wypitej wody, poszły na dno w ślad za kałamarzem
i piórem.
Morze, poczuwszy w swej głębi rymowane utwory wuja Tarabuka, wzburzyło się
jeszcze bardziej, zaszumiało, zaryczało tak mocno, że wuj się nareszcie zbudził.
Zbudził się i spojrzał na stolik. Nie ujrzawszy na stoliku swych skarbów, zaczął
płakać i wrzeszczeć, i wyrywać włosy z głowy.
Płacząc, wrzeszcząc, wyjąc, skomląc i wyrywając pęki bujnych włosów, pobiegł
z powrotem do domu, pochwycił wędkę największą, wrócił z nią na brzeg morza
i zarzucił wędkę do wody. Myślał wuj Tarabuk, iż mu się uda wędką rękopisy swoje
z głębiny morskiej powyławiać.
Odtąd wuj Tarabuk co dzień z wędką nad morze chodził, lecz nadaremnie! Nigdy
bowiem nie udało mu się ani jednego rękopisu wyłowić!
Tymczasem wszystkie rękopisy wuja leżały na dnie. Zauważyła je pewna ry-
List
ba, zwana Diabłem Morskim. Jest to ryba z pękatym brzuchem, olbrzymią paszczą
i strasznymi oczyma. Ma wszakże tę zaletę, iż jest uczona. Umie czytać i pisać. Otóż
Diabeł Morski, ujrzawszy rękopisy, zbliżył się do nich i zaczął uważnie odczytywać.
Po odczytaniu kilku rękopisów, machnął gniewnie ogonem i zawołał:
— Nigdy jeszcze nie czytałem tak głupich, brzydkich i nieznośnych wierszy. Na
domiar złego, w każdym słowie dwa do trzech błędów się ukrywa. Domyślam się, że
Przygody Sindbada żeglarza
autorem tych wierszy jest wuj Tarabuk, który co dzień nad brzegiem morza wysia-
duje przy składanym stoliku i suszy głowę nad rymami. Dobrze się stało, że wicher
zwiał mu ze stolika te rękopisy wraz ze srebrnym kałamarzem i złotym piórem! Może
przestanie wreszcie tworzyć te obrzydliwe wiersze! Ma on bardzo miłego siostrzeń-
ca Sindbada i mieszka z nim razem w pałacu. Biedny to siostrzeniec, który z takim
wujem mieszkać musi pod jednym dachem! Skorzystam z tego srebrnego kałamarza
i złotego pióra, aby napisać list do Sindbada. Poproszę mojej dobrej znajomej Ryby
Latającej³, żeby ten list Sindbadowi wręczyła.
Diabeł Morski zabrał się natychmiast do pisania listu. Wybrał rękopis, którego
jedna tylko strona była zapisana, a druga pusta i zaczął szybko złotym piórem pisać
na pustej stronie.
Wiem o tym wszystkim, co się działo na dnie morza, gdyż pewnej nocy otrzy-
małem list od Diabła Morskiego i z treści tego listu domyśliłem się, że działo się
właśnie tak, a nie inaczej.
Siedziałem w oknie otwartym i patrzyłem przez okno w niebiosy, na których
płonęła pełnia księżycowa. Nagle usłyszałem w powietrzu dziwny, suchy, ostry szum
skrzydeł. Był to szum osobliwy, do żadnych szumów niepodobny. Żaden ptak nie
szumi tak skrzydłami.
Wysunąłem głowę przez okno i zacząłem uważniej wpatrywać się w księżycową
jasność pogodnej nocy. Po chwili ujrzałem w powietrzu Rybę Latającą.
Jej skrzydła, podobne do ogromnych płetw, srebrzyły się w księżycu. Poruszała
nimi powoli i z trudem. Nie była snadź⁴ przyzwyczajona do lotu nad ziemią i raził ją
zapewne brak wody morskiej w powietrzu.
Leciała jednak wytrwale, mieniąc się w świetle księżyca łuską tęczową. Widzia-
łem, jak szybko porusza zmęczonym pyskiem, chwytając dech, utrudniony brakiem
wody. W pysku trzymała kawał różowego papieru. Leciała wprost ku mnie.
Zbliżywszy się do okna, podała mi papier różowy. Zaledwo ten papier wyjąłem
jej z pyska, ryba natychmiast umknęła z powrotem i wkrótce znikła mi z oczu.
Spojrzałem na papier. Na jednej jego stronie świetniał kaligraficznie i starannie,
lecz z okropnymi błędami napisany wiersz wuja Tarabuka. Poznałem od razu charakter
jego pisma i, nie chcąc odczytywać nudnego i głupiego wiersza, odwróciłem arkusz
papieru i spojrzałem na drugą jego stronę.
Na drugiej stronie, u góry, olbrzymimi literami czernił się napis:
Wielmożny Sindbad w Bagdadzie
Niżej, pod tym napisem, znajdował się list do mnie, treści następującej:
Piszę z morza do Ciebie, kochany Sindbadzie!
Choć się burza zerwała i fala się kładzie
Na mój grzbiet i przerywa mój spokój i ciszę,
Ja — mimo burz i wichrów — list do ciebie piszę.
Nazywają mnie ludzie Diabłem Morskim, ale,
Choć jestem morskim, diabłem nie czuję się wcale.
Przeciwnie — jestem dobry, tkliwy, choć rubaszny,
Bo mam brzuch zbyt pękaty i pysk bardzo straszny.
Nie sądź mnie po pozorach ani po wyglądzie,
³
ryba laaa
— morska ryba należąca do rodziny ryb belonokształtnych, występująca w Oceanie
Indyjskim, Oceanie Atlantyckim i Spokojnym; swoją nazwę potoczną zawdzięcza temu, że dzięki cha-
rakterystycznym, przypominającym skrzydła, płetwom piersiowym potrafi wzbić się ponad powierzch-
nię wody.
⁴
nad
(daw.) — wszak, wszakże, przecież.
Przygody Sindbada żeglarza
Ja zjadam ryby w morzu, ty zjadasz — na lądzie,
Ja połykam je żywcem, ty — po usmażeniu.
Obydwaj dogadzamy swemu podniebieniu,
Obydwaj pożeramy chętnie, co się zdarza,
Z tą różnicą, że nie mam, tak jak ty, kucharza.
Ja wolę ryby z morza, ty — ryby z patelni,
Lecz obydwaj jesteśmy w pożeraniu — dzielni.
Mimo to nikt cię diabłem dotąd nie przezywa,
A mnie w dziale przypadła ta nazwa straszliwa!
Ani burza najsroższa, ani złe wichrzysko
Nie męczy mię, nie boli tak, jak to przezwisko!
Trudno! Muszę je nosić, choćby z tej przyczyny,
By nie zostać bez nazwy wśród morskiej głębiny!
Przysięgam ci, że diabłem nie jestem i wolę
Pływać w morzu niż w ogniu piekielnym lub smole,
Ufam, że ci wystarczy ta moja przysięga.
Piszę ten list z powodu, iż wicher-włóczęga,
Który na brzegu przygód byle jakich szuka,
Zwiał do morza papiery wuja Tarabuka,
Słynny srebrny kałamarz, tudzież złote pióro.
Płynąłem właśnie, gnany falą i wichurą,
I pod wodą papiery widząc niespodzianie,
Zacząłem chciwie czytać, bo lubię czytanie,
A nawet wolę wiersze od zwyczajnej prozy.
Przeczytałem — i dotąd od gniewu i zgrozy
Trzęsę się, bo, doprawdy, w życiu po raz pierwszy
Przeczytałem tak dużo tak okropnych wierszy!
Co za rymy bez sensu wuj Tarabuk przędzie!
Głupstwo siedzi na głupstwie, błąd siedzi na błędzie,
Osioł pisałby lepiej, a noga stołowa
Więcej ma w sobie sensu, niźli jego głowa!
Sindbadzie! Jakże możesz żyć pod jednym dachem,
Z takim głupcem nieznośnym i z takim postrachem?
Jak możesz spać spokojnie w tym samym budynku,
Gdzie Tarabuk swe rymy tworzy bez spoczynku?
Opuść prędzej swój pałac i pożegnaj wuja,
Czyż nie nęci cię okręt, co po morzu buja?
Czyż nie wabi cię podróż dziwna i daleka?
Cud nieznany w nieznanej podróży cię czeka.
Czeka cię bajka senna w zaklętej krainie,
I Królewna stęskniona, co z urody słynie,
I skarby i przepychy i dziwy i czary!
Pędź na lotnym okręcie przez morza obszary,
Zwiedzaj wyspy, półwyspy, lądy i przylądki,
I najdalsze zatoki, najskrytsze zakątki,
Zwalczaj wszelkie przeszkody i wszelkie zawady!
Pędź, leć, płyń bez ustanku! Posłuchaj mej rady!
Przygody Sindbada żeglarza
Tego ci życzy, ukłon przesyłając dworski,
Kochający cię szczerze — twój druh
Diabeł Morski
Przeczytałem ten list jednym tchem i wyznam, żem nigdy nie przypuszczał, aże-
by Diabeł Morski pisał tak składnie i poprawnie. List ten wywarł na mnie wielkie
wrażenie. Rady Diabła Morskiego wydały mi się i słuszne i ponętne. Od dawna mi
się znudził i mój pałac, i wuj Tarabuk, i wiersze wuja Tarabuka. Od dawna pragną-
łem zaznać przygód i niebezpieczeństw. Prócz tego list Diabła Morskiego, czytany
List, Czary
w świetle księżyca, oczarował mnie przenikliwym, nieodpartym czarem. Każde sło-
wo, pisane czarnym atramentem na różowym papierze, dziwnie migotało w blasku
księżycowym i tak mnie upajało, że poczułem w końcu zawrót głowy. Każda lite-
ra wydzielała ponętny zapach morskiej trawy. Zapach ten przenikał do mej duszy
i budził w niej żądzę podróży morskiej. Bez wątpienia list ten był zaklęty, a treść
jego, mimo dobrodusznych pozorów — była naprawdę diabelska. Przebiegły Diabeł
Morski w wyrazach łagodnych i tkliwych namawiał mnie do opuszczenia rodzin-
nego domu i jedynego wuja. Poddałem się jednak czarom tej namowy. Byłem tak
zachwycony listem, adresowanym na moje imię z tajemniczych głębin morza, że był-
bym natychmiast odpisał Diabłu Morskiemu, gdyby Ryba Latająca zaczekała na moją
odpowiedź.
Lecz Ryby Latającej od dawna już nie było. Nie czekając na odpowiedź, uciekła
z powrotem do morza.
Całą noc przesiedziałem przy oknie, w głębokiej zadumie.
Nad ranem wyczekałem chwili, gdy wuj Tarabuk z wędką w ręku wychodził wła-
śnie z pokoju, aby swoim zwyczajem udać się nad morze dla wyłowienia zgubionych
rękopisów.
Był blady i smutny. Strata ukochanych rękopisów rujnująco wpłynęła na jego
zdrowie. Postarzał się o lat sto z górą, chociaż miał dopiero lat pięćdziesiąt. Stał się
małomówny i nie kończył słów, które zaczynał. I teraz spojrzał na mnie smutnie
i rzekł:
— Dzień do…
Miało to znaczyć: „dzień dobry”. Zmartwienie i żal głęboki nie pozwalały mu
słów domawiać. Przyzwyczaiłem się do tych niecałkowicie pokończonych wyrazów
i po pierwszej niemal sylabie zgadywałem ich przemilczaną resztę.
— Dzień dobry — odrzekłem — jakże się spało tej nocy wujowi?
— Jak naj… — odpowiedział wuj Tarabuk.
Miało to znaczyć: „jak najgorzej”, wuj bowiem po stracie rękopisów cierpiał na
bezsenność.
— Muszę się z wujem pożegnać! — rzekłem głosem stanowczym. — Dziś w nocy
postanowiłem wyruszyć w podróż daleką. Czy wuj ma coś przeciwko temu?
— Nie — odpowiedział wuj.
„Nie” — było jednym z tych słów, które wuj wymawiał całkowicie. Po stracie
rękopisów, wuj Tarabuk stał się tak obojętny na wszelkie sprawy, że nie wzruszyła go
wcale wiadomość o mojej podróży.
Rzuciłem mu się na szyję i zacząłem go ściskać i całować.
— Wuju! — zawołałem. — Żegnam cię na długo i życzę, abyś powyławiał z morza
wszystkie swoje rękopisy!
Wuj Tarabuk ucałował mnie w czoło i rzekł głosem złamanym:
— Weso…
Miało to znaczyć: „wesołej podróży!”
Przygody Sindbada żeglarza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]