uchwycone obiektywem. lekcje legendarnego fotografa dzikich zwierząt full version, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spis treści
Rozdział 1.
Trzeba od czegoś zacząć
10
Rozdział 7.
Oni pomogli najbardziej
248
Rozdział 2.
Żadnych złudzeń,
nie kieruję swym życiem
48
Rozdział 8.
To z pewnością
jeszcze nie koniec
302
Rozdział 3.
Niezła jazda!
80
Dodatek 1.
Moja torba ze sprzętem fotogra cznym
i pozostałe wyposażenie
378
Rozdział 4.
Uczciwie mówiąc,
dopiero zaczynam się uczyć
118
Dodatek 2.
Mój zestaw czyszczący
380
Rozdział 5.
Tak to się robi
162
Dodatek 3.
Moje ustawienia dla aparatu D3
382
Rozdział 6.
Ważny składnik sukcesu
208
Dodatek 4.
Ćwiczenie z pluszakami
388
U
CHWYCONE
OBIEKTYWEM
9
ROZDZIAŁ 3.
Niezła jazda!
Sharon zajmuje się Brentem (Brent uwielbia bawić się aparatem)
w czasie mego spotkania z lisem o imieniu Keebler.
h
(
lb
b
)
Mój
BRD C
HSR
Mój BRD CHSR w Tule Lake, przy 20-stopniowym mrozie,
gdy pracowałem nad bielikami amerykańskimi.
T l
L
k
20
t
i
i
Praca z moim ulubieńcem — lisem długouchym. Po założeniu
kołnierza telemetrycznego zwierz zostanie puszczony wolno.
Zdjęcie autorstwa Josha Bradleya.
Obie
To w
kied
Obiektyw 800 mm f/5.6 widziany od przodu.
To właśnie widzi zwierzę, które fotografujesz,
kiedy odejmiesz oko od wizjera.
Był czwartek, późne popołudnie. Pamiętam ten
dzień tak, jakby to było wczoraj.
Wyregulowałem moje rzut-
niki i system nagłaśniający (w tamtych czasach robiłem prezentacje ze slaj-
dów z użyciem dwóch projektorów i magnetofonu), ponieważ jakoś tak
się stało, że zaproszono mnie do wygłoszenia prezentacji na dużym zjeź-
dzie ornitologów organizowanym przez muzeum historii naturalnej, który
odbywał się raz do roku w Santa Barbara. Miałem mówić na ten sam temat,
jaki prezentowałem wcześniej na niezliczonych spotkaniach klubu Audu-
bon — o wireonkach.
Zacząłem tak, jak zwykle — od pokazu slajdów puszczonego do muzyki.
To był utwór
Funeral for a Friend
Eltona Johna, podkręcony całkiem gło-
śno. Wszystkie obrazy w otwierającym pokazie pochodziły z Yosemitów —
może nie były to moje szczytowe osiągnięcia, ale i tak wcale nie najgorsze,
zwłaszcza jak na młodego fotografa. Moja widownia nie była na to przy-
gotowana — sądzili, że zobaczą parę zdjęć ilustrujących jakieś techniczne
szczegóły i mnóstwo wykresów. W mojej prezentacji nie miałem jednak
ani jednego wykresu. Miałem zdjęcia ptaków i wskaźnik laserowy.
Zanim zaczęła się prezentacja, zmieniłem koszulę, sam nie wiem ile razy.
Powiedzieć, że byłem stremowany, to łagodne określenie. Maeton miał być
na widowni. To prawda, już ładnych parę miesięcy wcześniej odwiedziliśmy
go w domu i zaprezentowałem mu wtedy moją pogadankę, aby upewnić się,
że nie ma w niej jakichś straszliwych błędów. Jednak teraz nie mogłem zrozu-
mieć, co właściwie robię w tym szacownym akademickim gronie — początku-
jący fotograf, żółtodziób, imitacja badacza — próbując dawać wykład na temat
związany z biologią. W co ja się wpakowałem? Pierwszy raz miałem „naukowo”
zaprezentować się przed gronem specjalistów, ludzi zorientowanych w tema-
cie. Czasem naprawdę się zastanawiam, czy przypadkiem nie jestem kretynem.
Gdy ucichła muzyka, wszyscy obecni zaczęli gapić się na mnie z wyra-
zem twarzy świadczącym, że nie mają pojęcia, czego spodziewać się dalej.
Wszelka myśl o tym, że to miałaby być normalna naukowa pogadanka,
opuściła już salę. Wyświetliłem wtedy moje najlepsze „biologiczne” zdję-
cie LBV, a potem powiedziałem coś, czego zwykle nie słyszy się na takich
spotkaniach, coś w rodzaju: „Opowiem teraz o ptaku, w którym zakocha-
łem się od pierwszego spotkania”. To się nie mieści w głowie — opowia-
dać o emocjach w gronie naukowców! Maeton pewnie w tej chwili siedział
gdzieś z tyłu sali i myślał: „O czym on gada? Ta prezentacja, którą zatwierdzi-
łem, to było coś całkiem innego!”.
N
IEZŁA
JAZDA
!
81
ROZDZIAŁ 3.
W półmroku sali mogłem dostrzec na twarzach moich słuchaczy zdu-
mienie pomieszane z zadowoleniem. Jednak nikt się nie poruszył ani nie
odezwał, bo obawiali się trochę tego, co może nastąpić. Przez następne
30 minut oprowadzałem moją widownię po kotlinie Mono. Urządziłem im
wizualną — teraz powiedzielibyśmy: wirtualną — wycieczkę po obszarze
zamieszkania i aktywności LBV. Używałem terminów takich, jak „przeczesy-
wanie terenu” albo „wylęg”, ale unikałem nazywania zebranych informacji
„danymi”. Skończyłem na zdjęciu, które było moją tajną bronią i jak żadne
inne tra ało do serc słuchaczy, o czym przekonałem się na moim objeździe
po klubach Audubon. Zdjęcie przedstawiało LBV siedzącego na gnieździe,
z perfekcyjnie naświetlonym liściem po lewej. Tak naprawdę całą historię
opowiedziały same zdjęcia.
I nagle zrobiło się gorąco — nie dlatego, że ktoś majstrował przy klimaty-
zacji, lecz z powodu wybuchu niepohamowanego aplauzu. Wierzcie mi, nie
ma drugiej takiej widowni jak widownia złożona z biologów. Oni wiedzą
lepiej niż ktokolwiek na świecie, jak powinny wyglądać dobre zdjęcia przy-
rody. Nadszedł czas zadawania pytań z sali, ale nie było takich pytań, jakie
zwykle spotyka się na naukowych pogadankach. To były raczej gratulacje.
A ja przygotowywałem się w tym czasie do wielkiego nału.
Zawsze robiłem, co mogłem, by posłać mych słuchaczy do domu z pieśnią
w sercu, i nie zamierzałem teraz rezygnować z tej tradycji. Zostawiłem jesz-
cze na deser zestaw zdjęć żurawi kanadyjskich, zrobionych w pewnym spe-
cjalnym miejscu zwanym Soda Lake w kalifornijskim rezerwacie Carizzo Plain
82
N
IEZŁA
JAZDA
!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]