rozdział 3, booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 3
Następny tydzień spędziłam wkuwając do egzaminu. No a przynajmniej próbowałam. Za 
każdym   razem   kiedy   chciałam   skoncentrować  się  na   precedensach   i   czynach   niedozwolonych 
widziałam twarz Jude'a i słyszałam jego głęboki głos. To pożądanie w jego oczach, gdy podniósł 
głowę po pierwszym razie i wymruczał „Przepyszne” składając jednocześnie słodki pocałunek. 
To było głupie i powtarzałam to sobie w kółko. Wilkołak  nie mógł kochać wampira tak 
samo, jak pies nie mógł kochać kota. To co czułam, było delikatnym zauroczeniem, bo przecież nie 
umawiałam się z nim na randki ani nie łączyło nas nic intymnego. Więc nie było możliwości bym 
zakochała się w nim w tak krótkim czasie. No może czułam lekkie pożądanie, ale to było wszystko, 
absolutnie wszystko ­ powiedziałam sama do siebie. 
Zapomniałam o finansowym aspekcie naszej umowy, ale Jude nie. Gdy poszłam sprawdzić 
stan konta szczęka opadła mi do ziemi, gdy zobaczyłam kwotę na rachunku. Chciałam się obrazić, 
ale to była dokładnie taka suma, o jakiej mówiliśmy na pierwszym spotkaniu, więc zdecydowałam 
się  ją  przyjąć.   Mimo   wszystko,   jeśli   ktoś  płaci   za   usługi   seksualne   w   okrężny   sposób,   to   ja 
powinnam płacić jemu. Byłam wdzięczna, gdyż te pieniądze chociaż na jakiś czas oddaliły chociaż 
konieczność szukania pracy i pozwalały skupić się  na nauce.
Podeszłam   do   egzaminu   mniej   więcej   po   tygodniu   po   pierwszej   wizycie   u   Jude'a   i   nie 
mogłam się nadziwić jaki był łatwy. To nie tak, że pytania były proste, bo materiał był trudny, ale 
to, jak racjonalnie do tego podeszłam. Byłam w stanie się skoncentrować. 
Na   początku   byłam   zaniepokojona.   Jak   tylko   rozpoczął   się  egzamin   poczułam   znajomy 
ucisk   w   klatce   piersiowej.   Dłonie   zaczęły   mi   się  pocić  a   oddech   uwiązł   w   gardle.   Zanim   to 
wszystko zaszło zbyt daleko, zamknęłam oczy i pomyślałam o Judzie. O tych zielonych oczach, 
które w wyniku pożądania ogarniała czerwień. O dotyku jego ust i dłoni na moim ciele. I przede 
wszystkim o wspaniałym, karmelowym smaku jego krwi. Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa i 
komfortu a panika odpłynęła niczym deszczowe chmury. 
To było wspaniałe.
Po  zakończeniu   egzaminu   czułam   rozpierającą  dumę.   Oczywiście,   nie   miałam   pewności, 
czy go zdałam – dopóki nie dostanę wyników   ­ ale na dziewięćdziesiat dziewięć procent byłam 
pewna, że tak. Chciałam świętować, podzielić się z kimś tą nowiną, która przecież była milowym 
krokiem w mojej karierze. Czy gospodarka miała się dobrze, czy nie, było wiele kancelarii, które 
chciałby   mieć  genialnego   wilkołaka   –   adwokata   jako   pracownika.   Już  wkrótce   będę  mogła 
wyprowadzić się z mieszkania w niezbyt bezpiecznej części Yabor i znaleźć sobie schludny mały 
domek na Hyde Park, albo gdziekolwiek indziej, gdzie nie trzeba się martwić o kradzież samochodu 
czy włamanie w środku nocy. To będzie miłe. 
Chciałam podziękować Jude'owi i już wybierałam jego numer telefonu, gdy zorientowałam 
się że   jest   jeszcze   dzień,   więc   pewnie  śpi.   W   ciągu   tygodnia   poprzedzającego   nasze   pierwsze 
spotkanie nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale wysłał mi kilka wiadomości, informując, że myśli o 
mnie   i   nie   może   doczekać  się  naszego   spotkania.   To   było   bardzo   miłe,   ale   jednocześnie 
przeszkadzało, gdy byłam zajęta. Zaczęłam myśleć, że gdyby nie był wampirem, to uznałabym go 
za mężczyznę doskonałego. Ale on oczywiście był wampirem, więc takie myśli zupełnie nie miały 
racji bytu.
Jude będzie niedostępny jeszcze przez najbliższą godzinę więc postanowiłam zadzwonić do 
domu. To było głupie ale czułam się tak podekscytowana i pewna siebie, że chwyciłam za telefon i 
wybrałam numer gdy tylko wyszłam na światło dzienne. 
Ciepło   popołudniowego,   sierpniowego   słońca   działało   na   mnie   kojąco   po   zimnych, 
klimatyzowanych   pomieszczeniach   sądu,   w   których   odbywał   się  egzamin.   Po   raz   pierwszy   od 
długiego czasu czułam się dobrze i pewna siebie. Wtedy moja mama odebrała telefon.
­ Luz, jak się masz? Nie odzywasz się zbyt często. ­ powiedziała, jak już się przedstawiłam.
­ Wiem, mamo, ale mam bardzo dużo pracy. ­ To była moja stara wymówka a ona jak zawsze 
przyjęła ją bez słowa. Tak naprawdę nikt nie chciał by Niezmienna pokazywała się w okolicy. ­ 
Słuchaj, mam świetną wiadomość. ­ Powiedziałam do niej. ­ Wspaniałą nowinę. 
­ Naprawdę? ­ W jej głosie zabrzmiała iskra poruszenia, której brakowało od czasu jak dorosłam i 
nie udało mi się zmienić podczas pełni. ­ Kochanie, przeprowadziłaś przemianę? Całkowitą?
Poczułam,   jakby   ktoś  spuścił   ze   mnie   całe   powietrze.   Oczywiście,   mogłam   się  tego 
spodziewać. Co innego mogło przyjść jej na myśl, gdy powiedziałam, że mam wspaniałą nowinę? 
­   Ufff,   no   niezupełnie,   mamo.   ­   Starałam   się  by   mój   głos   nadal   brzmiał   entuzjastycznie.   ­   Ale 
zdałam egzamin. Wiesz, ten do którego się tak długo przygotowywałam. Będę prawnikiem.
­ Naprawdę? To... to cudownie, kochanie. Tak się cieszę. Dostałaś wyniki?
­ No, nie... ­ W miarę rozmowy stawałam się coraz mniejsza i mniejsza. Nagle ciepło pochodzące z 
płomiennej kuli zawieszonej tuż nad horyzontem zaczęło powodować nieznośny ucisk. ­ Ja tylko... 
Jeszcze raz do niego podeszłam i tym razem w ogóle się nie denerwowałam. Udało mi się skończyć 
bez żadnych problemów. ­ Powiedziałam, zdając sobie sprawę jak żałośnie zabrzmiały te słowa. 
­ To świetnie. Jestem pewna, że tym razem ci się udało i niedługo potwierdzisz to oficjalnie. ­ W jej 
głosie znowu nie było żadnych emocji, jakby moja wspaniała niespodzianka nic nie znaczyła. 
Moja radość praktycznie całkowicie odeszła i bez życia wlokłam się po chodniku szukając 
samochodu. 
­ Jest Diego? ­ zapytałam z nadzieją. Mój młodszy brat jako jedyny z całej rodziny ciągle traktował 
mnie   tak   samo.   Kiedy   byliśmy   dziećmi   byłam   dla   niego   autorytetem,   i   pomimo  że   stałam   się 
Niezmienną,   nadal   darzył   mnie   szacunkiem.   Mimo  że   miał   ponad   dwadzieścia   lat,   nadal 
pozostawałam dla niego wspaniałą starszą siostrą i wiedziałam, że ta wiadomość go ucieszy, nawet 
jeśli nikt więcej w domu nie będzie zachwycony.
­ Pewnie. ­ W głosie mamy wyczułam ulgę, że może oddać słuchawkę. ­ Już go daję.
Po chwili do moich uszu dotarł głos młodszego brata.
­ Hej, siostra. Nie słyszałem cię od wieków. Co u ciebie?
­   Hej,   braciszku.   ­   Odpowiedziałam.   Chociaż  reszta   mojej   rodziny   w   czasie   wspinania   się  po 
szczeblach drabiny społecznej w jakiś sposób straciła swoje hiszpańskie dziedzictwo, Diego uparcie 
obstawał   przy   swoim.   Poszedł   do   hiszpańskiej   szkoły   a   nawet   na   jeden   semestr   wyjechał   do 
Hiszpanii.   Oczywiście   kastylijska   odmiana   hiszpańskiego,   którą  się  tutaj   posługiwano   znacznie 
różniła się od dialektu z kubńskimi naleciałościami, najbardziej popularnego w Tampie, ale Diego 
posługiwał się nim już całkiem płynnie i za każdym razem kiedy rozmawialiśmy, próbował nauczyć 
mnie nowych słów. 
Postanowiłam od razu przejść do rzeczy.
­   Dzisiaj   znowu   podeszłam   do   egzaminu   końcowego.   ­   Powiedziałam,   w   końcu   odnajdując 
samochód   i   wkładając   kluczyk   do   zamka.   W  środku   było   jak   w   piekarniku,   więc   szybko 
przekręciłam kluczyk w stacyjce i włączyłam klimatyzację na pełną moc. 
­ Spoko. Jak to zrobiłaś? ­ Słownictwo Diega było proste, ale wiedziałam, że podziela moją radość. 
Z   całej   rodziny   to   właśnie   on   najbardziej   rozumiał   moje   zdenerwowanie   podczas   ważniejszych 
testów. 
­   Tym   razem   było   dobrze.   ­   Czułam   jak   radość  znowu   wypływa   na   powierzchnię.   ­   Naprawdę 
dobrze. Jestem pewna, że zdałam.
­ Zdałaś? To świetnie, Luz – wiedziałem, że dasz radę. ­ Jego prawdziwe zaangażowanie było jak 
balsam na moją ranną duszę. Musiałam otrzeć łzy zanim mogłam wyjechać z parkingu. 
­ Dzięki, braciszku. To dla mnie wiele znaczy. 
­ Och, nie rozczulaj się tak. ­ Diego jak każdy facet czuł się niekomfortowo, gdy kobiece emocje 
brały górę, więc pozbierałam się szybko. 
­ Przepraszam. To... to dlatego, że nikt więcej tego nie rozumie. Pracowałam na to tak długo.
­   Do   diabła,   masz   rację.   Co   tym   razem   było   inaczej?   Nie   denerwowałaś  się?   ­   Określenie 
„denerwować się” było bardzo łagodną nazwą dla ataków paniki, co może potwierdzić każdy, kto 
ich doświadczał. Ale puściłam to mimo uszu.
­ No właśnie nie. ­ Powiedziałam bratu. ­ Poznałam kogoś, kto bardzo mi pomógł.
­ Co? Jakiegoś terapeutę?
­ Niezupełnie... ­ Zawahałam się. Nikt z mojej rodziny nie byłby w stanie zaakceptować tego, co 
zrobiłam – tego, co cały czas trwało, nawet jeśli zamierzałam się zpotkać z Judem już tylko dwa 
razy. Ale tak bardzo chciałam podzielić się swoją radością, że zaryzykowałam. ­ On jest wampirem. 
­ Powiedziałam i czekałam aż to do niego dotrze. 
­ Że co? ­ W jego głosie brzmiało takie przerażenie, jakby to co najmniej grzechotnik pomagał mi w 
nauce do egzaminu. 
­   Wampir.   ­   Powiedziałam,   zdecydowana   nie   dopuścić,   by   jego   emocje   wpłynęły   na   mnie.   ­ 
Nazywa się Jude Jacobson. Polubiłbyś go. ­ Mówiłam to z coraz mniejszym przekonaniem. Ale kto 
mógł nielubić Jude'a? Był miły, uprzejmy i łagodny – w każdym razie dla mnie. Nawet mój brat, 
który był samcem alfa, mógł polubić wampira takiego jak Jude. 
Ale   Diego   wydawał   dziwne   dźwięki.   W   końcu   zorientowałam   się,  że   był   zbyt 
zdenerwowany by wyartykułować jakieś słowa. 
­ Jude Jacobson? ­ W końcu udało mu się wydusić z siebie. ­ Ten, Jude Jacobson?
­   Co   masz   na   myśli   mówiąc:   ten   Jude   Jacobson?   Ilu   ich   może   być  w   mieście?   ­   zażądałam 
odpowiedzi.
­ Ten Jude Jacobson, który rządzi połową Tempa Bay, a drugą połowę trzyma w kieszeni? Ten Jude 
Jacobson, którego boją się wszystkie wampiry, bo jest tak bezwzględny?
­ To szaleństwo. ­ Powiedziałam lekceważąco, jednocześnie trąbiąc na faceta przede mną, który stał 
na skrzyżowaniu mimo zielonego światła i rozmawiał przez telefon. ­ To musi być ktoś inny. Mój 
Jude taki nie jest. 
­ Posłuchaj się: twój Jude? ­ zadrwił Diego.
­  No,  nie   jest  mój.   ­   Czułam   się,  jakbym  musiała  się  bronić i  nie  chciałam,  by  powiedział  coś 
jeszcze. ­ Musi być dwóch wampirów o imieniu Jude, bo to co opowiadasz ani trochę do niego nie 
pasuje.  
W   każdym   razie   nie,   kiedy   jest   ze   mną,  
pomyślałam,   przypominając   sobie   ciemność 
wyłaniającą się spod jego miłej powierzchowności, kiedy pierwszej nocy był wściekły na Bannera. 
­ Zaufaj mi, taki jak on jest tylko jeden. Gdyby było ich dwóch, wszyscy mielibyśmy kłopoty. ­ Mój 
młodszy   brat   wziął   głęboki   oddech,   który   brzmiał   jak  świst.   ­   Wysoki   facet,   około   stu 
dziewięćdziesięciu centymetrów? Blondyn, szerokie ramiona? 
­ No.... tak. ­ Powiedziałam wolno. ­ Ale posłuchaj, Diego, to naprawdę miły facet i bardzo mi 
pomógł. 
­ Jak, pomagał ci się uczyć? Pokazywał ci karty z odpowiedziami – czy inne gówno tego typu?
­ Nie dokładnie to. ­ odpowiedziałam
­ Więc co?
Tak naprawdę nie chciałam powiedzieć prawdy, ale wiedziałam, że Diego i tak mi tego nie 
daruje.
­ Ja... ja piłam jego krew. To pomogło mi się skoncentrować, pozwoliło powstrzymać napad paniki 
i zdać test. Okej?
­ Nie, nie jest okej. Nic nie jest okej. Piłaś jego krew. ­ Obrzydzenie w jego głosie był tak ogromne, 
jakbym wypiła butelkę wampirzego potu albo czegoś jeszcze gorszego. 
­   Ale   nie   dużo.   ­   Zaprostestowałam,   wściekła   na   siebie,  że   muszę  się  tłumaczyć.  ­   Tylko 
spróbowałam, i ja już mówiłam, pomogła mi. I zamierzam zrobić to jeszcze raz.
Odpowiedź Diega była natychmiastowa.
­   Nawet  się nie  waż!   Luz,  on  jest  niebezpieczny,  powinnaś  się trzymać od  niego  z  daleka.  Jak 
najdalej. 
­ A skąd ty wiesz o nim tak dużo? ­ odparowałam.
­ Przywódca mojego stada, Julio Sanchez, powiedział że ten twój Jude Jacobson rozgniewał się na 
przywódcę w Clear Water. Podobno nie chciał z nim zrobić jakiegoś interesu, albo może krzywo się 
na niego spojrzał, nie wiem. I...
­ I nie mógł dogadać się z wilkołakiem. A czego oczekiwałeś, w końcu jest wampirem.
­  Nie to chciałem  powiedzieć.  ­  Głos Diega lekko się obniżył.  ­  I  następnej  nocy znaleźli  ciało 
przywódcy   stada   w   lesie,   poza   jego   terenami   łowieckimi.   Był  żywcem   obdarty   ze   skóry,   która 
została przybita do drzewa. 
­   Mój   Boże.   ­   Chciałam   położyć  dłoń  na   ustach,   ale   w   jednej   trzmałam   telefon,   w   drugiej 
kierownicę  a   trzeciej   nie   miałam.   ­  Żyje?   ­   zapytałam.   Człowiek   nie   byłby   w   stanie   przetrwać 
czegoś takiego, ale zmiennokształtni tak. 
­  Tak,  udało mu  się. Ale prawdopodobnie  już nigdy  nie będzie  w  stanie  się przemienić.  Został 
obdarty   kiedy   był   w   postaci   wilka   a   skóra   została   posypana   srebrem   więc   jest   całkowicie 
zniszczona.
Byłam zszokowana ostatnim zdaniem. Zarówno wilkołaki i wampiry mogły być ranione lub 
osłabione   srebrem,   a   im   czystszy   był   metal   tym   uszkodzenia   były   większe   i   boleśniejsze.   Na 
szczęście dla nas, najbardziej powszechne były stopy z niewielką ilością srebra, które jedynie nas 
osłabiały.   Ale   jeśli   ktoś  –   a   byłam   pewna,  że   to   nie   mógł   być  Jude   –   użył   czystego   srebra   do 
posypania   wilczej   skóry   przywódcy   stada,   to...   Skóra   była   konieczna   do   zmiany   postaci,   do 
przejścia od człowieka do wilka. Zanieczyszczona srebrem stanowiła zagrożenie dla właściciela i 
uniemożliwiała przemianę. 
­ To naprawdę okropne. ­ Powiedziałam w końcu, sygnalizując zjazd na I­4 prowadzący do Yabor 
City. ­ Ale tylko dlatego, że Jude nie mógł się dogadać z przywódcą stada, nie musi ponosić winy 
za to, co się stało potem. 
­ Posłuchaj, co ty mówisz. Bronisz wampira. Luz, im nie można ufać.
­ Mam powód by ufać temu jednemu. ­ Byłam uparta.
­ On nie jest z twojego rodzaju.
­ Och, a mój własny rodzaj traktuje mnie tak dobrze. ­ Powiedziałam z goryczą. ­ Rozejrzyj się, 
Diego. Życie to coś więcej, niż wycie do księżyca raz w miesiącu. Ty i wataha z którą biegasz, Los 
Lobos, jesteście takimi super wilkołakami, że każdego, kto nie jest taki jak wy, uważacie za złego.
­ To nieprawda! Wierzymy w czystość ducha i formy, nie ma w tym nic złego!
­ Własnie że jest! Słyszałam, że nie pozwalacie dołączyć tym, którzy nie są czystymi wilkołakami 
od trzech pokoleń. Czyli jeśli ktoś ma choć kroplę obcej krwi nie ma szans, by do was dołączyć.
­ Standardy członkostwa są surowe, dlatego... ­ Zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
­ Oszczędź mi tego gówna. Twoja wataha to Ku Klux Klan biegający na czterech łapach. 
­ Przestań obracać moje słowa przeciwko mnie. ­ Był zraniony i zły. ­ To dotyczy ciebie, Luz. 
Powtarzam ci, trzymaj się z daleka od Jacobsona. On jest niebezpiecznym sukinsynem. Nie chcesz 
mieć z nim do czynienia.
­   Słuchaj.   Jestem   pod   domem.   Muszę  kończyć.   ­   Wjechałam   w   ciemny,   podziemny   garaż. 
Kosztował   mnie   ogromne   pieniądze   co   miesiąc,   ale   chronił   samochód   przed   zniszczeniem   lub 
kradzieżą.  ­ Zadzwonię później. 
­   Luz...   ­   Zaczął   znowu,   ale   zamknęłam   telefon,   kończąc   tym   samym   rozmowę.   Wyłączyłam 
dźwięk, nie chcąc słyszeć, gdyby Diego próbował oddzwaniał. Obraz Jude'a, który wobec mnie był 
taki czuły i delikatny, obdzierającego kogoś ze skóry, był zarówno odrażający jak i śmieszny. Nie 
chciałam  słuchać niczego  więcej na ten temat,  żadnych bzdur  o człowieku, którego zaczynałam 
lubić, nawet jeśli był wampirem. 
Wysiadłam   z   samochodu,   włączyłam   alarm   i   zdałam   sobie   sprawę,  że   zapadł   zmrok   i 
zbliżała się noc. Płat nieba który widziałam pomiędzy budynkami garaży miał purpurowy odcień 
świeżych siniaków.
Diego   i   ja   prawie   nigdy   się  nie   kłóciliśmy,   więc   sposób   w   jaki   zakończyła   się  nasza 
rozmowa bardzo mi przeszkadzał. Będę musiała później z nim porozmawiać. Może zaprosze go na 
obiad. Westchnęłam i powoli ruszyłam w stronę najbliższego wyjścia. W zamkniętej przestrzeni 
powietrze było ciężkie i nieruchome, przepełnione zapachem spalin i starego oleju, które drażniły 
mój   wrażliwy   nos.   Dlatego   nie   wyczułam   zapachu   skradającego   się  za   mną  człowieka.   Tak 
naprawdę, nie wiedziałabym, że coś jest nie tak, gdyby nie odezwał się  w ostatniej chwili.
­ Cześć Luz. ­ Powiedział, po czym coś błyszczącego i parzącego opadło na moją głowę, a ja byłam 
zbyt zaabsorbowana krzykiem, by usłyszeć coś jeszcze. 
 
Rodział tłumaczyła Jenny13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marbec.opx.pl