rozdział 6, booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział szósty
Chyba tydzień wściekania się na siebie wystarczy – zaczął Diego w chwili, której
podniosłam słuchawkę.
Hej,
hermano
– powiedziałam, uśmiechając się. Cieszyłam się, że znów mogłam go
usłyszeć, ale musiałam przyznać, że miałam nadzieję że po drugiej stronie słuchawki będzie
Jude. W ostatnim tygodniu dawał mi dużo swobody, tak jak obiecał. Tyle że odkryłam, że im
dłużej go przy mnie nie było, tym bardziej za nim tęskniłam. Mimo to, byłam
zdeterminowana nie śpieszyć się z niczym, więc powstrzymałam się od dzwonienia chociaż
palce mnie świerzbiły, żeby wykręcić jego numer i umówić się na kolejne spotkanie
biznesowe czy randkę, obojętnie jak by to nie nazwać.
Nie lubię się z tobą kłócić i martwię się o ciebie, Luz. – Diego zawsze mówił wszystko
wprost. Można to było nazwać cechą rodzinną, skoro większość wilkołaków nie traciła czasu
owijając w bawełnę.
Nie musisz się o mnie martwić. Nic mi nie jest. Właściwie, to śmiertelnie się nudzę –
powiedziałam, niecałkiem szczerze. Tak naprawdę to byłam nieźle poddenerwowana
usiłowanym porwaniem w noc po egzaminie. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie od
opuszczenia miasta było to, że miałam nadzieję iż Jude zajmie się wszystkim tak jak obiecał –
nie lubiłam tylko myśleć o sposobie, w jaki to zrobi.
Znudzona, tak? – spytał Diego, przerywając moje myśli.
Tak. Nie miałam okazji powiedzieć ci tego ostatnim razem, ale... rzuciłam pracę. Żeby się
pouczyć. Więc skoro egzamin mam za sobą, nie mam nic do roboty.
Nic, oprócz myślenia o Judzie, ale nie miałam zamiaru wyjawiać tego Diegowi.
Nie zajmujesz się teraz swoim pijawkowatym chłopakiem? – był jednocześnie zły i drażnił
się ze mną.
Nie. Nie widziałam go już od dłuższego czasu – powiedziałam, naciągając odrobinę
prawdę. – Ale bardzo chciałabym zobaczyć się z
tobą
. Co powiesz na lunch w JoTo?
Brzmi
świetnie
. Hmm... – jego głos przycichnął odrobinę, dając mi do zrozumienia że
pewnie szlajał się gdzieś teraz z twardzielami z
Los Lobos
. – Weźmiemy na deser orzechowo
kawowe gelato?
Jasne. Na mój koszt.
Nie ma mowy, Luz... Przed chwilą powiedziałaś mi, że nie masz pracy.
Wszystko jest okej. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy – czułam się winna mówiąc o tym. W
przeszłości ja i Diego byliśmy ze sobą bardzo szczerzy. Ale nie mogłam stawić czoła kłótni,
jaka by się między nami wywiązała, gdyby dowiedział się, że pieniądze, które
„zaoszczędziłam” należały przedtem do Jude’a.
W takim razie widzimy się o pierwszej – Diego brzmiał tak, jakby naprawdę nie mógł się
doczekać naszego spotkania.
Do zobaczenia o pierwszej. Hej, braciszku... kocham cię. – Gdy się zawahał, dodałam:
Daj spokój, powiedz to.
Luz... jestem teraz z chłopakami – jego głos znów przycichnął. – Kocham cię, okej? Jesteś
zadowolona, że twój brat wyszedł na
maricon
przy kumplach?
Bardzo – roześmiałam się i dałam mu całusa przez słuchawkę. – Do zobaczenia o
pierwszej. Możesz powiedzieć chłopakom, że idziemy zjeść po wielkim, męskim steku jeśli to
ma ci poprawić humor. Lepiej nie wspominaj nic o gelato.
Jasne, jasne – rozłączył się, nie przestając się śmiać. Uśmiechnęłam się, szczęśliwa, że
znów jestem w dobrej komitywie z własnym bratem, nawet jeśli musiałam go trochę okłamać.
JoTo to mała knajpka w South Tampa, gdzie podają sushi, od której uzależniłam się
będąc w college’u. Odkąd Diego zawsze lubił się ze mną włóczyć, to udało mi się wkręcić go
w klimat tego miejsca i teraz jego najbardziej ulubionym pod słońcem jedzeniem były
sajgonki geiszy z dodatkowym marynowanym imbirem i sosem z węgorza. Nie żeby
kiedykolwiek powiedział o tym swoim supermęskim kumplom z watahy.
Gdy dotarłam na miejsce, siedział już przy stoliku, ale zerwał się z miejsca żeby mnie
uściskać jak tylko mnie zobaczył. Diego jest niski, ma zaledwie metr siedemdziesiąt wzrostu,
ale nadrabia to bardzo muskularną sylwetką. Gdy mnie uściskał, wydałam z siebie kilka
zdławionych odgłosów, udając że się duszę.
Ugh – wydyszałam, gdy mnie puścił. – Przez chwilę czułam się, jakby dusił mnie koc z
mięśni.
Roześmiał się i napiął biceps.
Masz bilety na pokaz?
Przewróciłam oczami i usiadłam obok niego przy małym stoliku. Obok stosu
malutkich mieseczek do sosu sojowego, przy jego łokciu stała delikatna, różowa ozdobna
orchidea, rosnąca w małej doniczce. Nie mogłam nie przyznać, że Diego ze swoimi
mięśniami i tatuażami oznaczającymi przynależność do sfory, wyglądał kompletnie jak nie z
tej planety w tym delikatnym i eleganckim wnętrzu. Ale zdawał się być całkiem tego
nieświadom i radośnie czytał menu, szukając nowego gatunku sajgonek.
Więc co tam słychać w twojej sforze? – spytałam po tym, jak kelnerka odebrała nasze
zamówienia i karty menu, przez cały czas rzucając Diegowi niepewne spojrzenia. Miałam
nadzieję zacząć tą rozmowę od poruszenia jego spraw i powstrzymania go od wypytywania o
moje.
Och, masz na myśli tą wilczą wersję Klu Klux Klanu?
Daj spokój, Diego... Byłam zła, gdy to powiedziałam. Zapomnij o tym, a ja zapomnę o
rzeczach, które ty powiedziałeś. Co ty na to?
Westchnął.
W porządku. Ale tylko dlatego, że jesteś moją ulubioną siostrą.
Ojej, dzięki. Powiem Essie, że jest na drugim miejscu.
Essie, skrót od Esperanzy, była moją idealną, starszą siostrą i drugą dziewczyną
oprócz mnie w rodzinie pełnej chłopców. Dlaczego nasi rodzice wybrali dla nas tak
hiszpańsko brzmiące imiona, skoro zdawali się mieć w nosie całą kulturę, ciągle pozostawało
zagadką, ale byłam zadowolona, że dostałam względnie krótkie i łatwe do zapamiętania imię.
Sam jej to powiem – Diego zmarszczył brwi. – Powinnaś ją zobaczyć. Teraz kiedy Frank
jest w kolejce do zostania przywódcą sfory, myśli że jest co najmniej Królową Shebą czy
jakimś innym badziewiem. Oni i ich idealne dzieciaki... rzygać mi się chce, wiesz?
Teraz miałam jakąś wiadomość, którą naprawdę się zainteresowałam.
Zwierzchnictwo w sforze jest do wzięcia? – miałam na myśli swoją rodzinną watahę, nie
Los Lobos
, z którymi prowadzał się Diego.
Skinął twierdząco głową i upił łyk różowej lady, kolejnego przysmaku który mu
podsunęłam.
Uhm. Najwyższy czas. Mieli tego samego przywódcę przez... ile lat?
Czternaście – powiedziałam automatycznie. Dokładnie tyle samo czasu, ile upłynęło od
mojej ostatniej wizyty na terenach łowieckich należących do mojej rodziny. Dokładnie tyle,
ile minęło od tamtej nocy, kiedy to James Engle został przywódcą, a mnie nie powiodła się
przemiana. To wydarzenie wypaliło się w moim mózgu jak znak.
Nie myśl o tym!
Odepchnęłam od siebie te wspomnienia.
No więc... hmm... co się stało z... jak mu tam na imię? Z obecnym przywódcą watahy? –
spytałam, starając się brzmieć na wyluzowaną.
Z kim, z Engle? Krąży po okolicy, ale nie na długo. Zdecydował się dobrowolnie odstąpić
ze stanowiska i wyjechać do Miami. Oczywiście wszyscy myślą, że to dlatego, że jest zbyt
wielkim tchórzem by podjąć walkę jeśli inny wilkołak rzuci mu wyzwanie. Pieprzony
maripos
Mów ciszej mruknęłam.
Dwie dobrze ubrane damy z South Tampa siedziały przy stoliku obok nas, jedząc
swoje sushu, które pewnie potem i tak wyrzygają. Mierzyły Diega wzrokiem pełnym odrazy.
Na dodatek jego barwny język wcale nie pomagał.
Przepraszam – pomachał im ręką, pokazując napisy MIŁOŚĆ i NIENAWIŚĆ wytatuowane
na swoich palcach, co sprawiło, że niemal zadławiły się swoimi sajgonkami. – Tak czy
inaczej – ciągnął, odwracając się do mnie – Engle nie przestaje gadać o tym, że „chce wybrać
swojego następcę dla dobra sfory”. Ale oczywiście najpierw wyrusza w tą z góry opłaconą
wycieczkę na Hawaje. Mówi, że potrzebuje czasu, żeby rozważyć wszystkie kandydatury w
czystym, nowym środowisku. Tak jakby Hawaje były czystsze od Tampy.
Może są, nie wiesz tego – zauważyłam, ale jechałam na autopilocie. W moim umyśle
zrodził się pomysł – taki, który niósł w sobie przerażający pociąg. A jeśli przywódca stada
naprawdę miał zamiar wyjechać, to mógł się powieść.
Cholera, Luz, nie o to chodzi – poskarżył się Diego. – Chodzi o innych członków watahy,
takich jak mama i tata, którzy sponsorują mu te jego małe wakacje. Oczywiście Frank i Essie
też dają mu całe swoje poparcie bo myślą, że Engle wybierze na swoje miejsce Franka, ale
sporo ludzi jest już wkurzonych.
Wyobrażam sobie – powiedziałam z roztargnieniem. – Więc jesteś pewien, że nie będzie go
już podczas najbliższej pełni księżyca? Że będzie na Hawajach?
Nie było mowy o tym, żebym kiedykolwiek znalazła się gdzieś w pobliżu Jamesa
Engle. Ale jeśli naprawdę wyjedzie, to może mogłabym ponownie zacząć rościć sobie prawo
do części swojego dziedzictwa. Do części, którą myślałam, że straciłam na zawsze czternaście
lat temu.
Będzie w pięciogwiazdkowym hotelu w Honolulu – poinformował mnie Diego. – To
dlatego urządzają w tym miesiącu polowanie w zmniejszonym składzie. Essie chce, żebym
dołączył do nich zamiast biegać z chłopakami z
Lobos
, odkąd Frank zachowuje się jakby był
tymczasowym przywódcą stada na czas nieobecności Engle’a.
Zrobisz to? – spytałam, bawiąc się filiżanką herbaty, którą przyniosła kelnerka wraz z drugą
różową lady dla Diega.
Wzruszył ramionami, przez co jego tatuaże zmarszczyły się lekko.
Możliwe, że tak. Tata nie przestaje na mnie naciskać, mówiąc jakie to ważne by okazać
Frankowi wsparcie i jak wspaniale byłoby mieć przywódcę w rodzinie. Mama i tata zawsze
bardziej dbali o status watahy niż o cokolwiek innego, wiesz?
Wiem – przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle. Jasne, że wiedziałam. Moi rodzice
zrobiliby wszystko dla statusu. Naprawdę wszystko. Nawet... Odpechnęłam od siebie tą myśl.
Jeśli Engle naprawdę ustępował ze stanowiska i przenosił się, to miałam swoją jedyną szansę.
Odchrząknęłam.
Może i ja zjawię się na terenach łowieckich podczas nadchodzącej pełni.
1
Motylek ;)))))
Naprawdę? – Diego rzucił mi skonsternowane spojrzenie. – Eee, bez obrazy, Luz, ale co ty
tam będziesz robić, gdy już dotrzesz na miejsce?
Upiłam łyk herbaty.
Minęło dużo czasu. Może znów powinnam spróbować.
Zmarszczył brwi.
Myślisz, że to dobry pomysł? To znaczy, to raczej dość publiczna sprawa. Luz. Może tym
razem powinnaś spróbować to zrobić na osobności, a jeśli się nie uda... – urwał, wzruszając
ramionami.
Nie – pokręciłam głową. – Myślę, że powinnam pojawić się na terenach łowieckich.
Wydaje mi się, że potrafię to zrobić tym razem... Myślę, że zdołam się zmienić.
Diego nakrył dłonią moją rękę.
Daj spokój, Luz... Wiesz, co się z tobą dzieje gdy próbujesz. Nie możesz oddychać i cała się
trzęsiesz. Przeraża mnie to jak jasna cholera.
Diego towarzyszył mi kilka razy podczas pełni księżyca, gdy próbowałam się zmienić
i potrzebowałam moralnego wsparcia. Zawsze wybieraliśmy odludne miejsca, co było
dobrym pomysłem, bo to wszystko zawsze kończyło się moim ogromnym atakiem paniki.
Tym razem tak nie będzie – powiedziałam uparcie, starając się przekonać go tak samo jak
siebie. – Będę umiała to kontrolować. Zachowam spokój.
Niby jak planujesz tego dokonać? – rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
W ten sam sposób w jaki zaliczyłam egzamin – powiedziałam, starając się by zabrzmiało to
nonszalancko.
Jak... Pijąc krew od tego przeklętego wampira? Nie ma mowy! – Diego praktycznie
wrzeszczał, a paniusie które jadły obok nas, rzuciły mu spojrzenia mogące zabijać zanim
wstały, a potem zabrały swoje na wpół zjedzone sushi i przeniosły się do stolika po drugiej
stronie restauracji.
Mów ciszej! – powtórzyłam. – I przestań go osądzać. Jude to naprawdę miły facet. I
powiem ci coś – w zeszłym tygodniu uratował mnie przed porwaniem i przed czymś znacznie
gorszym, o czym nawet nie chcesz wiedzieć.
Zrobił co? Kto cię prawie porwał? Co się stało?
Westchnęłam. Nie miałam w planach wypuszczenia tej bomby, zwłaszcza że
wiedziałam jak bardzo opiekuńczy potrafi być mój młodszy brat. Prowadzanie się z
Lobos
sprowadziło jego typowo męskie zachowania samca alfa do naprawdę irytującego poziomu.
Okej, powiem ci ale tylko wtedy jeśli
obiecasz
, że nie powiesz o tym mamie i tacie.
Biorąc głęboki oddech, opowiedziałam Diegowi bardzo okrojoną wersję swojego
uprowadzenia, w której Jude odstraszył moich napastników zamiast urwać jednemu z nich
głowę. Ominęłam również niesamowicie zmysłowy proces „leczenia” jaki nastąpił później.
Nie wspomniałam także o tym, że moi niedoszli porywacze rozmawiali o wartości
mojego dziewictwa, które liczyło się dla kogoś, kto ich wynajął. Diego był wilkołakiem i
wiedział, że ciągle byłam dziewicą bo mój zapach nigdy się nie zmienił. Ale brak mojego
życia seksualnego nie był akurat standardowym tematem jaki poruszaliśmy podczas naszych
rozmów. To znaczy, byliśmy sobie bliscy, ale jakaś granica też musiała istnieć.
Pomimo tego, że zbagatelizowałam wszystko co zaszło, mój młodszy braciszek
strasznie się wkurzył. Po pierwsze, chciał wiedzieć czemu od razu do niego nie zadzwoniłam.
Potem, dlaczego nie poszłam z tym na policję – co zawsze stanowi drugą opcję dla
zmiennokształtnych po sprawiedliwości wymierzanej przez sforę. Jeśli w bójkę zamieszani
byli ludzie, to standardową procedurą było wezwanie chłopców w niebieskich mundurach
zamiast rozerwać człowieka na strzępy. Hej, mogli sobie być od nas słabsi, ale przewyższali
nas liczebnie jak tysiąc do jednego, więc musieliśmy żyć według ich zasad. Zazwyczaj.
Odpowiedziałam na pytania Diega tak dobrze, jak potrafiłam, ale kiedy zaczął mówić,
że powinnam się wyprowadzić ze swojego mieszkania i przenieść z powrotem do domu
rodziców, zdecydowanie się temu sprzeciwiłam.
Nie, nie, nie i jeszcze raz
nie
– powiedziałam, odgryzając kawałek sajgonki, którą kelnerka
położyła na stole podczas naszej kłótni. – Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy się
stamtąd wyrwę i pod żadnym pozorem nie mam zamiaru tam wracać. – Miałam cholernie
dobre powody, dla których chciałam wyprowadzić się z domu jako dziecko a teraz, gdy
byłam już dorosła, wcale nie śpieszyło mi się do powrotu.
Diego rzucił mi piorunujące spojrzenie.
Prawo sfory mówi, że tato mógłby ogłosić, że jesteś w niebezpieczeństwie i
zmusić
się do
powrotu. Cholera, jako samiec w twojej rodzinie,
ja
mógłbym zrobić to samo.
Ani mi się waż – powiedziałam, pochylając się do przodu i celując pałeczkami w jego
twarz. – Jeśli mi to zrobisz, to przysięgam na Boga, Diego, że
nigdy
ci tego nie wybaczę.
O co ci chodzi? To bezpieczne miejsce i jest tam twoja rodzina. Założę się, że mama i tata
cieszyliby się mogąc mieć cię przy sobie... Mama nawet nie ruszała twojego starego pokoju.
Nie wrócę tam. Nigdy. I nie mam najmniejszego zamiaru tego słuchać.
Ale ciągle możesz być w niebezpieczeństwie! Nawet nie wiesz kto wynajął tych
cabrones
.
Nie, ale Jude właśnie się tym zajmuje więc nic mi nie grozi. Nie musisz się o mnie martwić.
Wszystko zawsze sprowadza się do tego pieprzonego wampira – Diego był tak
przygnębiony, że odłożył swoje pałeczki i odsunął od siebie swoje jedzenie. –
Dios
, Luz! Co
on ci zrobił? Pranie mózgu?
Miałam na końcu języka zdanie: „Nie, on mnie kocha”, ale powstrzymałam się przed
powiedzeniem tego w ostatniej chwili. Po pierwsze, nie miałam pewności czy określony przez
Jude’a zamiar „posiadania” mnie oznaczał w tym przypadku miłość, a poza tym ciągle nie
potrafiłam określić tego, co właściwie robiliśmy. Poza tym, nie wydawało mi się by
powiedzenie swojemu wkurzonemu i nadopiekuńczemu młodszemu bratu, że zaczynam się
zakochiwać w wampirze naprawdę by nam w czymś pomogło.
Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić nerwy.
Słuchaj, nie mówmy już o tym. Najwyraźniej nigdy nie uda nam się tego skonfrontować,
więc po prostu zgódźmy się co do tego, że się nie zgadzamy.
Nie, Luz... Nie mogę tego zrobić – Diego wziął do ręki pałeczkę i nabił na nią kawałek
sushi – właściwie to był kawałek
mojego
sushi, ale zdecydowałam się o tym nie wspominać.
– Zgadzanie się co do tego, że się nie zgadzamy... To tak jakby nie rozmawiać o polityce albo
o religii. Tyle że ty umawiasz się z wampirem, a to jest znacznie dziwniejsze i jeszcze
bardziej popaprane niż cała reszta.
Nie umawiamy się – zaprotestowałam. – No cóż, niezupełnie. Już ci mówiłam, on daje mi
trochę swojej krwi, a ja daję mu trochę mojej. Uspokaja mnie wtedy, gdy tego potrzebuję. Nie
masz pojęcia ile to dla mnie znaczy, Diego. Gdybyś przystopował i pomyślał o tym przez
chwilę, nie potępiłbyś tego tak od razu.
Pokręcił głową.
Więc mówisz, że jego krew cię uspokaja. A jak twoja krew wpływa na niego? Zwiększa
jego szybkość? Traktuje ją jak crack czy coś takiego?
Oczywiście, że nie – powiedziałam oburzona. – On po prostu... lubi jej smak, to wszystko.
Pamiętałam głęboki głos Jude’a szepczący jak wspaniale smakuję, mimo że wcale nie
miał wtedy na myśli mojej krwi.
Diego spojrzał na mnie sceptycznym wzrokiem.
To wszystko? Lubi jej smak? Najpotężniejszy wampir w mieście – a właściwie w całym
stanie – lubi łyknąć sobie od czasu do czasu trochę twojej krwi bo jest smaczna???
[ Pobierz całość w formacie PDF ]